sobota, 5 grudnia 2015

Beaty relacja grudniowa

 Ale mam radochę! Jestem już tylko administratorem wykonującym
"kopiuj- wklej" a Beata dzieli się kolejnymi obserwacjami. List kopiuję z komentarza do strony http://michalxl600.blogspot.com/2015/07/rok-bez-spodni-rok-cudow-i-nowych.html?showComment=1449346651136#c8821015868932468572 :

No wiec minął kolejny miesiąc w sukienkach i spódnicach, często bez rajstop, mimo, że to był listopad ;)
Piszę relację z opóźnieniem, bo...ostatni tydzień był dla mnie bardzo nerwowy, stresujący i wykańczający
Ale do rzeczy:
Poprzednim razem skłamałam- w domu ostały mi się spodnie do jazdy na nartach.
Zastanawiam się, czy da się na nartach jeździć w spódnicy? Sukience?
Zobaczymy. Póki co te spodnie zostają :)
Przyznaję się szczerze, że nie mam już żadnych ciągot do chodzenia w spodniach.
Nawet jak to sobie wyobrażam w myślach, dziwnie mi się robi.

Zrobiłam sobie prezent :)
Ze skóry cielaka, znalezionej rok temu w rodzinnym domu, która leżała tam od mojego dzieciństwa, jakieś 25-30 lat, uszyłam u kaletnika piękną, kobiecą torebkę, jaką sobie wymarzyłam

Teraz o zmianach:
Znajomy Mężczyzna napisał mi: "A może po prostu Mikołaja do ciebie podeślę z nowym tel ;) preferujesz iphony czy jaka inna produkcje? Chętnie bym ci zrobił jakiś praktyczny prezent." Chodziło o to, że już ponad 1,5 miesiąca mój smartfon w serwisie, który ciągle mnie zwodził odnośnie tego, kiedy telefon będzie zrobiony i kontakt ze mną on line jest utrudniony. Nadal telefon nie jest zrobiony, ale łudząc się, że będzie, poprosiłam o czołówkę , żebym bezpiecznie "rowerowała". Już od ponad roku miałam taką 'wypasioną' na liście marzeń praktycznych. A od tygodnia wożę ja na swoim czole :) Dodatkowo popijając przepyszną zielona herbatę prosto z Chin i zajadając czekoladki świąteczne ze Szwajcarii. Nie, nie na rowerze ;) Takimi oto prezentami zostałam obdarowana przez życzliwego mężczyznę...
I to były pozytywy.

Teraz rzeczy do przemyślenia. Inny mężczyzna- mógłby być moim ojcem, spotykamy się kilka razy biznesowo i on niby życzliwie i żartobliwie nazwał mnie 'siłaczką'.
Czujecie? SIŁACZKĄ!!! Jakbym patelnią dostała po głowie...

A chwilę później...w jednym z mieszkań goście zbili szybę z nowej kabiny prysznicowej zamontowanej 5 miesięcy temu. Szkło poleciało na osobę, poraniła się, na szczęście tylko na rekach i dłoniach. Przeprawa przez przychodnie, gdzie chirurg potrafił tylko wypisać skierowanie do szpitala, żeby tam wykluczyć, że jakaś szklana drobina nie została w jednym z palców, który był lekko zraniony, nerwy na informacji i recepcji, tłumaczenie z angielskiego na polski....Podejście nie na moje stalowe dotąd nerwy. Kolejni Goście czekają na wejście do kolejnego mieszkania, zdążam, są wyrozumiali a ja spóźniona pędzę już w nowej czołówce na comiesięczne spotkanie Stowarzyszenia, w którym 'się udzielam'...Dopiero wtedy chyba w drodze puszczają nerwy i stres odpływa wraz ze łzami...
Ja nie chcę być już SIŁACZKĄ!!!

Chcę mieć obok siebie w swoim życiu silnego mężczyznę, którego ja będę wspierać i który będzie wspierał mnie. Który przejmie stery materii i otoczy swoim silnym ramieniem i wesprze swoja mocą i mądrością. Koniec SIŁACZKI!!!

Obejrzałam kilka razy polecany tu na blogu film 'Roztańczony buntownik' i wiem już dlaczego rok temu postanowiłam, że pójdę na kurs tańca, myślałam o tangu. Jeszcze tego nie zrealizowałam, bo...nie mam partnera a ci który 3 się oferowali mi nie pasowali...To ważne, wiec mimo, że się tego boję (bo lubię być tą, która wie i umie ;) , to wiem, że to ważna rzecz i ją zrealizuję. Pojawi się partner do tańca i będzie prowadził :)

Odpuściłam wielu rzeczom. Niech się same dobrze dzieją.
Robię na drutach kolejną rękawicę z konopi do mycia się pod prysznicem, masażu i kąpieli.
Nadal eliminuję i porządkuję.
W planach mam oddać maszynę do szycia do serwisu, bo chce uszyć kilka drobiazgów.

Za 3 tygodnie napiszę kolejną relację, po 5 miesiącu w drodze do Kobiecości :)