niedziela, 23 października 2016

Najważnieszą walutą na świecie jest energia

Rozwinąć chcę wspomniany niedawno temat wymiany energetycznej bo jak sądzę jest tu sporo nieporozumień, niewiedzy a nawet lęków powodowanych błędnymi przekonaniami, niezrozumieniem lub błędnym nauczaniem przez kogoś tam. Zaznaczam, że wszystko czym sie dzielę w tych wpisach "od siebie" jest przeze mnie spraktykowane ale rzecz jasna jak najbardziej podlega dyskusji - będę z niej bardzo rad.
           Wspomniałem niedawno dość lakonicznie o wymianie energetycznej wymieniając ciurkiem obok siebie "przypowieść o wdowim groszu", system "co łaska" i cos tam jeszcze - było to przy okazji referowania najświeższych obserwacji z mojego wyjazdu a dotyczyło sztywnego wyznaczania finansowych kwot za niematerialne dobra za jakie uznać można ogólnie pojęte szerzenie wiedzy. W tym celu naszkicuję kilka obrazków - zacznę może od pradawnych obyczajów naszych Przodków.

 Pradawne zasady społeczne diametralnie odbiegały od tych jakie możemy obserwować w obecnie jeszcze panującej ( i odchodzącej do lamusa) rzeczywistości. U nas istniał podział na 4 warstwy społeczne. Jego karykaturą stał sie system kastowy w Indiach i przynależność do poszczególnych "warn" (to Słowiańskie określenie) ze wzgledu na fakt urodzenia się w danej rodzinie. Jest to oczywiste wynaturzenie i błędne pojmowanie - ludzie mądrzy i głupi rodzą się w każdych rodzinach i stan materialnego posiadania czy też aktualna pozycja społeczna nie ma tu wiele do rzeczy. U Słowian przynależność do danej warny była weryfikowana "według zalet". Jeśli spełniałeś/aś określone warunki i posiadałeś/aś pewne duchowe czy fizyczne predyspozycje oraz wrodzone talenty (a te przechodzą wypracowane w poprzednich wcieleniach lub przeciwnie- są tracone gdy człowiek zdegradował się wchodząc na drogę błędnego postępowania) to je prezentowałeś/aś i byłeś/aś witany/a w danej społeczności kultywującej te czy inne potrzebne w organizmie społecznym "skarby niematerialne". Na przykład ktoś w młodym wieku mógł się wykazać talentem do władania orężem i był z radością przyjmowany w warnie wojowników i w tym kierunku kształcony (choć to mylne słowo - raczej powinno się mówić: "pozwalano mu rozwijać to z czym przyszedł". Kształcenie to współczesna "urawniłowka" czyli nadawanie kształtu - czynienie z ludzi bio- robotów pod określone, odgórne zamówienie okupanta).
      Ale wspomniałem o tych warnach Słowiańskich dlatego, że u nas IM WYŻSZA WARNA - TYM MNIEJSZY BYŁ STAN POSIADANIA MATERIALNEGO. Największe materialne zasoby posiadali ludzie prości - ziemianie. Mniejsze wojownicy a już najmniejsze mędrcy i wszyscy ci, którzy byli nośnikiem wiedzy w danej społeczności. utrzymywani byli DOBROWOLNIE przez tych, którzy bezpośrednio na materialne dobra pracowali. Pustelnikowi w lesie nosiło się podarunki i on wspomagał radą w codziennym życiu. Na utrzymanie armii płacona była dziesięcina, oddawano też swoich synów na szkolenia. Ładnie referuje to zagadnienie Hiniewicz w filmie "Gry Bogów".


    Tak więc ludzie o rozmaitych aktualnych swoich poziomach ewolucyjnych byli kierowani mądrze na rozmaite "zajęcia" w tej szkole życia tak aby rozwijali się w tym kierunku, który dana dusza obrała sobie na to wcielenie i jednocześnie (będąc dobrym w swojej umiłowanej dziedzinie) człowiek ten był maksymalnie pożyteczny w organizmie społecznym. Tu zwracam uwagę (bo to musimy odbudować chcąc żyć szczęśliwie), że nawet Jezus (nauczający jak już wtajemniczeni wiedzą Wiedyzmu) mawiał przecież: "królestwo Boże jest w was". Powiadało się też: "jako na górze tak i na dole". Co to znacza? Ja to widzę następująco: Nasze "ja" to przestrzeń ograniczona tym co nazywamy nasze ciało fizyczne. Można odbyć (choćby w wyobraźni) podróż w kosmos, na inne planety ale można też zagłębić się w swoje własne wnętrze. Kilka lat temu dość znane stały się filmy "Mikrokosmos" i "Makrokosmos". Wszystko wokół nas w tym nowoczesnym świecie odciąga nas od badania samych siebie - madrość przypisywana Jezusowi (ta o wewnętrznym królestwie Bożym) jest dostępna w milionach książek ale jest martwa - mało kto wprowadza ją do praktyki, posługujemy się dogmatami wpajanymi przez jakichs "guru". Czynimy tak z wygody i wewnętrznego lenistwa - jest to mentalne ugrzęźniecie w sferze dzieciństwa kiedy to mama i tato podają gotowa papkę "żywieniową" i nie trzeba się o nic martwić. Wszelakie "wynalazki" wokół powodują coraz wiekszą pokusę "zastygania" w tym samouwielbieniu, samozadowoleniu i takim dziecięcym egoiźmie - byciu pępkiem świata jak to sie kiedyś mawiało. Stronimy od dorosłości - Lewszunow czyli nasz tutejszy bajarz Iwan Carewicz powiada: "biorą nas na zmęczenie i w konsekwencji na wygody". No i zasypiamy błogim snem w świecie materii a życie szybko mija - budzimy się (lub nie) zazwyczaj u jego schyłku, z wyczerpanym kapitałem i orientując się jak to wspomniał również Luczis, że czas już umierać. Takie są te zasady ziemskiej gry - gry w super realności, super- symulacji 7D.  Luczis (skoro go przywołałem) ładnie rozwinął ten temat w jakimś z dostępnych wideo- materiałów (nie umiem w tej chwili podać linka) mówiąc, że rodzimy sie jakby ktoś nas pierwszy raz zaprowadził do kasyna i kazał usiąść przy stole. Przychodzimy oczywiście z pewnym kapitałem i przystępujemy do gry, uczymy się popełniając kolejne błędy i wyciągając (lub nie) wnioski z tych pomyłek. Ogólnie obraz "Boskiej Gry" jest osnową dla filmów Siergieja Striżaka "Gry Bogów" - kto nie zna - polecam, warto zacząć od aktu 6 - wcześniejsze są bardzo wysublimowane i są w zasadzie rozważaniami o sztuce (a ta jak wiadomo niektórym jest jedyną żywą i prawdziwą religią).
    PODSUMOWUJĄC POWYŻSZY AKAPIT: "narysowałem" hierarchię i zasady współzależności  w konstrukcjach mikrokosmosu i makrokosmosu aby zwrócić uwagę na fakt, że musimy nasz świat zewnętrzny uporządkować na wzór wewnętrznego. Pamiętacie: "jako na górze tak i na dole". Nasz organizm bedzie prawidłowo funkcjonował gdy wątroba zajmie się swoimi funkcjami, mięśnie swoimi a mózg swoimi. Wewnatrz naszego "Bożego królestwa" są autostrady (system krwionośny itp.) dostarczające 'towary", komunikacja ("okablowanie" systemem nerwowym) magazyny, poszczególne "fabryki", utylizacja odpadów itp. Tę samą organizację - sprawdzony w przyrodzie i jedynie słuszny model musimy odtworzyć na zewnątrz. Ci co chcą zajmować się ziemią i potrafią to czynić niech się w tym "zapamietają", ktoś inny ma potrzebę duszy aby doskonalić sie w kunszcie wojownika ( choć u nas Słowian wszyscy potrafili wszystko - w czasie pokoju orali ziemię a gdy trzeba było wziąć miecz w ręce to się go brało), są wreszcie ludzi mający szczególne predyspozycje i talenty do służenia społeczeństwu (organizmowi społecznemu) swoją wiedza i umiejetnością organizacji, dowodzenia - ci w naszej tradycji byli  wybierani a nie dziedziczni jak już wspomniałem a więc nie było przeszkód jak dziś by tam znajdowali sie najlepsi z najlepszych (kopne prawo - też tłumaczyłem filmy).


      Doszedłem powyżej do obrazka tego "ziemskiego kasyna" (porównanie przewija się w filmie REVOLVER - ostre , "męskie" kino zawierające spory kondensat wiedzy o życiu) a więc niedalego od naszego tematu głównego. Co jest tak naprawdę tym kapitałem wymiany w naszych Ziemskich grach? Ostatnie setki lat nauczała nas Lisica i dekoracje w tym epizodzie ziemskiego teatru to przemoc, walka, rabunek, kłamstwo, zdrada. Znudziło nam się już wielokrotne branie udziału w melodramatach i romantycznych "obrazach" więc wcieliliśmy się na seans "z pieprzem". Jako reżyserów tej części zabawy wybraliśmy Smoki - przypominam, że wszystko w czym bierzemy udział jest dobrowolne. Wcielamy się tu za zgodą swojej duszy, tam gdzieś "w niebiosach" podpisujemy taką umowę galaktyczną więc nie ma co pomstować i użalać się na swój "zły los" ale brać sie do pracy i "wychodzić z Matrixa". Słyszycie przecież wszędzie wokół, że nastał "czas przebudzenia". Ludzie uważni mający do porównania perspektywę kilkudziesieciu ostatnich lat dostrzegają, że dekoracje się dziś BARDZO szybko zmieniają. Przemiana zaplanowana jest zaledwie na kilkanaści lat co w perspektywie Ziemskiej jest jak pstryknięcie palcami - była jednak od wieków ogłaszana więc niespodzianki nie ma. Zwykła obserwacja pór roku podpowiada, że po zimie następuje wiosna - inaczej być nie może.  Tak więc żyjemy obecnie w czasach nowoczesnej wojny (tak zwanych "czasach ostatecznych") - nie ma huku armat i wystrzałów, jakichś wielkich armii w jedny miejscu a mimo to ludzie wokół umieraja dziennie tysiącami z powodu nieznanych wcześniej chorób, z powodu samo-zatruwania sie rozmaitymi używkami, sztucznym -nienaturalnym pożywieniem czy "lekami". Policzono na przykład, że dziennie  z powodu samych tylko powikłań po-alkohololwych odchodzi z tego świata więcej ludzi niż dziennie z powodu kul karabinowych czy innych bomb podczas 2 wojny światowej.  Chyba znów odleciałem w dygresję .... już wracam.

    Tak więc jesteśmy pod okupacją, zamieniono nas sprytnie w niewolników. Dobry niewolnik to taki, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że znajduje się w klatce. Taki niewolnik nie buntuje się -nie marnuje więc swojej energii na szarpanie się z kajdanami czy na kopaniu podkopu ale przekonany o tym, że pracuje na swoją świetlaną przyszłość ufnie oddaje całe swoje zasoby energetyczne na rzecz ........ jakiejś nieswojej iluzji, na rzecz programu jaki mu podstępnie i niezauważalnie wszczepiono (znów przychodzi mi na myśl film Revolver ale też przecież słynny Matrix, film Truman show również wiele podpowiada) i który to program nie działa na korzyść jego ewolucji. Podmieniono nam "walutę" jaka obowiązuje w tej rzeczywistości - dziś większość ludzi sądzi, że pieniądz jest elementem wymiany. Owszem - on BYWA takim elementem ale tylko częściowo i nie zawsze - najczęściej jednak (z powodu niezrozumienia prawdziwych mechanizmów i zasad tu panujących) bywa przyczyną łez i niepowodzeń. Jest doskonałym (z punktu widzenia okupanta-pasożyta) pośrednikiem dla "przejęcia" w pewnej chwili zasobów danego człowieka - zniszczenia więzi międzyludzkiej, POŻYWIENIA SIĘ KOSZTEM NIESWOJEJ PRACY. Słowem: jesteśmy bateryjkami dla kogoś - rodzajem hodowli.
   "energia płynie za uwagą" i skoro miliony ludzi na planecie wierzy w to, że kawałki papieru mają jakąś wartość i dadzą im szczęście to tym samym ludzie sprawiają, że ten substytut - umowna miara- miewa w pewnych warunkach wartość. Tu jednak sprawa wymaga dogłębnego rozpatrzenia. Przywoływana przeze mnie wiele razy ukochana cioteńka Gieniuchna (jak ją nazywał mój ojciec) mawiała słusznie (a miała to doskonale spraktykowane prowadząc mały sklepik): "istnieją dobre pieniądze i złe pieniądze". Wspomniana przeze mnie przypowieść o wdowim groszu też rzuca nieco światła na tę kwestię. Moc kapitału nie zależy od ilości zer ale właśnie od tego ładunku energetycznego jaki on ze sobą niesie - od intencji z jaką jest on powiązany. Ja kiedyś prowadziłem zakład naprawy biurowych maszyn i zauważałem to po czasie - stosowałem nawet w praktyce. Działalność moja polegała na naprawie maszyn (głównie kserokopiarek) zazwyczaj u klienta. Bywali klienci do których chodziłem chętnie i bywali też tacy do których iść się z różnych wzgledów nie chciało - wiecznie niezadowoleni, czepialscy, jakoś tak w ich towarzystwie spadało dobre samopoczucie itp. Jako, że sam sobie byłem "sterem, żeglarzem, okrętem" to podczas wyceny (rachunek za wykonaną usługę) też często stosowałem dość indywidualne podejście. Cennik miałem ustalony ale zawsze możliwe są pewne ramki - ujęcie czasu pracy, wszystko to było zawsze przecież kwestią umowy z klientem i akceptacji danej wyceny - a mi zależało by mnie dobrze wspominali i kiedyś tam wezwali ponownie. Inaczej traktowałem ludzi z którymi rozmowa była miła i cała relacja jakaś taka "dająca natchnienie", inaczej znów (suma była większa) ludzi, którzy sprawiali problemy, ogromny wydatek energetyczny w kontakcie z nimi. Szanowałem ludzi, którzy dbali o swoje maszyny i na przykład przestrzegali regularnych przeglądów - tacy klienci zawsze mieli rabat bo zazwyczaj nie dopuszczali do wiekszych awarii a każde potencjalne usterki były likwidowane w zarodku. Natomiast ludzie korzystający ze swych maszyn "do zarżnięcia" i wzywający obsługę wtedy gdy już coś tam było zatarte, przepalone i spowodowało czasem łańcuch uszkodzeń w innych towarzyszących podzespołach dostawali ceny z tego drugiego marginesu czyli stawki maksymalne. Im się zapewne wydawało, że są tak "super oszczędni"  bo rzadko wzywają serwis a ja przy każdej maszynie prowadziłem własny zeszyt z zapiskami i promowałem ulgami tych, którzy czuwali na codzień nad kondycją swojej podopiecznej. To było z korzyścia dla obu stron bo maszyna nie miała przestojów ( a takie cos zawsze dawało złą sławę serwisantowi), ja miałem więcej czasu na ciekawą rozmowę z obsługą czy nawet jakieś tam wypicie harbaty i porozmawianie o życiu - zyskiwałem niematerialnie i tym samym mniejszą stawke ujmowałem na rachunku. Takie podejście szybko zyskało uznanie klientów - byłem zapraszany i problemów z zajęciem nie miałem. Moje działania w szybkim czasie zyskały dobrą renomę - rozeszła się sława, że jak "ten z kitką" przyjdzie do naprawy to maszyna działa -zapewne nie bez znaczenia był fakt, że w każdej takiej relacji byłem obecny "na 100%" (no... starałem się, czasem słabo to wychodziło ale wszystko sie da naprawić) co ludzie (szczególnie kobiety - wiekszość obsługi takich maszyn stanowiły własnie panie) doskonale wyczuwają. Pojawiając sie w danym miejscu poświęcałem całą swoją wiedzę i energię na cel z jakim się tu pojawiłem i w jakim mnie wezwano a gdy do tego człowiek jest szczery i miły to ma dodatkowe "punkty w notowaniach".
     Zdarzyła mi się kiedyś taka lekcja: głowę moją zaprzątały jakieś troski finansowe. Zamartwiałem sie o zapłatę pewnego zobowiązania finansowego. Przyszedłem do naprawy maszyny z takim błędnym nastawieniem "ta naprawa i wystawiony za nią rachunek pozwoli mi zapłacić tamten rachunek, którym sie martwiłem".  Jest taki mądry film - jeden z bardzo ważnych dla mnie- "WIELKI SZU", Nowicki gra tam główna rolę. Pewien zarozumiały i miotany emocjami młodzieniec siada ostatecznie z Wielkim Szu do stołu. Przegrywa a mistrz go pyta: "a wiesz dlaczego przegrałeś?" Ten odpowiada chyba coś takiego: "bo miałeś szczęście" (bo miałeś lepsze karty). Na co Wielki Szu wypowiada zdanie, które stało się dla mnie wskazówką na życie: "PRZEGRAŁEŚ BO GRAŁEŚ DLA PIENIĘDZY" . Młody się oburzył: "No jak to!? Przecież po to sie gra - nie?" . Tu mistrz uzupełnia: "NIE - GRA SIE PO TO ŻEBY WYGRAĆ A PIENIĄDZE SĄ JUŻ TYLKO KONSEKWENCJĄ WYGRANEJ". 
    Wracając do mojej wizyty u pani Irenki (naprawa maszyny)- wszedłem i zdiagnozowałem, że uszkodzenie jest stosunkowo proste i że zajmie mi to najprawdopodobniej jeden dzień. Za tym popłyneły fantazje i taka radość (również zgubne uczucie - jak każda inna emocja): "och! mój problem finansowy zniknie".  W każdym razie zamiast być umysłem i całą swoją jaźnią obecny "tu i teraz"  odbiegłem myślami ( a z nimi moja energia, skupienie, postrzeganie)  gdzieś w nieistniejącą jeszcze przyszłość. Powinienem "grać żeby wygrać" a więc skupić sie w danej chwili wyłącznie na naprawie maszyny a nie na tym ile to ja za to wezmę, rozproszyłem się i .... najpierw gdzieś tam drgnęła mi ręka i zerwałem dość ważną elektrodę, potem sam narobiłem jeszcze innych podobnych komplikacji, potem wdał sie pośpiech "no bo przecież dziś to miałem skończyć". Minęło wiele godzin, ja straciłem całą energię (kapitał danego dnia) i nadal byłem niemalże w punkcie wyjścia z naprawą. Musiałem poddać sie tego dnia, wróciłem do warsztatu po jakieś części - cała akcja przeciągnęła się do 3 dni ( w ogóle to była i chyba nadal jest u mnie zasada - jeśli coś "przeliczałem" naprzód to traciłem 3 krotnie. Co prawda moja prze- mądra prababcia Helena mawiała: "kto liczy naprzód ten liczy 2 razy" a u mnie z jakichś przyczyn wychodziły straty 3- krotne).  

Będę na tę chwilę kończył niniejszy wpis bo i tak chyba przyprawi Szanownych Czytelników o ból głowy - rozwlekły bardzo. Ledwie zarysowałem szkic myśli z jakimi obudziłem się dzisiejszego ranka - chciałem przekazać, że konkretna suma pieniędzy - sciśle określona i tak "na umysł" posiadąjąca niby jednakową wartość (ta sama kwota) może w praktyce powodować zupełnie inne skutki lub nawet szkodzić- ważny jest ten ładunek intencji (pole energii) z jakim ta suma przyszła do adresata. Jest to w naszym materialnym świecie bardzo umowna miara ludzkiej pracy. Zauważyłem (jest tez na to przykład w mojej rodzinie - może innym razem), że takie "dobre pieniadze" zainwestowane w marzenie powodują nadspodziewanie wysokie plony - nagle pojawiają sie "zbiegi okoliczności", jakieś okazje itp. O wszystkim tym pięknie opowiada przywoływany przeze mnie wielokrotnie Jegorow 'Nauka obrazowania".


      Czytam powyższe i widzę, że w wielu miejscach ledwie pozaczynałem myśli zostawiając sobie "ogony" dla ich ewentualnego rozwinięcia. Zresztą z każdą opowieścia tak jest, że można "odpłynąć" (jak Lewszunow) - tym bardziej, że mój kontakt w tej chwili z Wami  -  czytelnikami jest ograniczony. Gdyby to było spotkanie na sali to "myśl przewodnia" rozwijana byłaby w kierunku gdzie dana grupa ludzi ma aktualną potrzebę - modyfikowana natychmiast poprzez pytania i uwagi - tak jest najlepiej - właśnie ze względów energetycznych. Dlatego najlepszymi wykładami są te nagrane podczas spotkań z publicznością bo natychmiast następuje "zwrotka" energetyczna - jak w dobrym małżeństwie- i energia prelegenta nie słabnie. Ja tu w tej chwili potraciłem "z pola widzenia" pewne niuanse jakie "miałem przed oczami" budząc sie rankiem a więc publikuję te treści i zobaczymy co się dalej wydarzy. Zapewne jutro rano znów będę widział szerzej. Tak jak już nieraz pisałem wszyscy jesteście współautorami tego bloga a jam tylko administrator kierujący ten kapitał energetyczny w stronę jaka  w danej chwili jest potrzebna wiekszości czytelników - taka fajna zabawa i nauka władania energią w praktyce.

Tymczasem......(borem, lasem)   c.d.n.